bezpłatne czasopismo polonijne ukazujące się w Niemczech | „KONTAKTY“ | In polnischer Sprache für Deutschland

Tel. 030 / 324 16 32
Fax: 030 / 357 91 850
webmaster@kontakty.org

1995 – 2024

O granicach z Anną Alboth

Ta rozmowa nie jest przyjemna, nie jest łatwa, nie ma w sobie nic z amerykańskich świąt okraszonych złotem i czerwienią. Ale w czasie przygotowań do ciepłych, rodzinnych spotkań z najbliższymi jest również obowiązkowa.

Na koniec wzywa do działania, ale może i samo przeczytanie wywiadu wystarczy – można czytać raz, można dziesięć razy – tyle, ile trzeba, by  pod koniec grudnia wygodnie i ze spokojem siąść do wigilijnego stołu.

Anna Burek: We wrześniu miała miejsce premiera filmu Agnieszki Holland opowiadającego o wydarzeniach mających miejsce na polsko-białoruskiej granicy. Obraz spolaryzował polskie społeczeństwo, ale ja chciałam zapytać, czym film “Zielona Granica” jest dla Ciebie – powstał przecież między innymi na podstawie Twoich doświadczeń.

Anna Alboth: Przede wszystkim ja ogromnie cieszę, że ten film powstał powstał, bo wydaje mi się, że opowiadanie przez ostatnie lata o tym, co dzieje się na naszej granicy z Białorusią tak naprawdę niewiele dało. Ludzie nie potrafią sobie wyobrazić czegoś, czego nigdy sami nie doświadczyli, nie widzieli na własne oczy – może to i lepiej, bo sytuacja właściwie powinna pozostać w sferze niewyobrażalnych. Obraz Agnieszki Holland unaocznia to, co jest prawie nie do pojęcia – ogrom tragedii, historie indywidualnych cierpień i dramatów osób, które zmuszone zostały do walki o przetrwanie w nieludzkich warunkach. Dla mnie oglądanie filmu na dużym ekranie było również swego rodzaju rozbijającym doświadczeniem – przecież wiedziałam, czego się spodziewać, miałam wgląd do scenariusza, a co więcej – niektóre sceny oparte zostały na moich przeżyciach, cytują słowa, które naprawdę padały z moich ust. A mimo to, uderzyła mnie brutalność obrazowanej sytuacji – z przerażeniem patrzyłam na to, co przecież wcześniej poczułam na własnej skórze, dziwiąc się, jak skutecznie wyparłam ze świadomości strach, rozczarowanie, gniew i bezradność towarzyszące mi podczas działań w lesie.

Anna Burek: Po organizacji “Marszu dla Aleppo” (w oryginale: “Civil March For Aleppo”) nominowanego do Pokojowej Nagrody Nobla otwarcie mówiłaś o tym, jak duży ciężar wzięłaś na siebie, podejmując się tego przedsięwzięcia. Mimo to, ponownie to między innymi z Twojej inicjatywy powstała Grupa Granica, która bezpośrednio i bardzo aktywnie niosła się w pomoc uchodźcom w strefie przygranicznej. 

Anna Alboth: Wiesz co, to dla mnie było dość oczywiste. Od czasu wspomnianego marszu, czyli od 2016 roku, pracując właściwie nieustannie na wielu europejskich granicach głównych szlaków migracyjnych, między innymi: grecko-tureckiej, serbsko-chorwackiej, hiszpańsko-marokańskiej, jeżdżąc stale w miejsca, gdzie potrzebna jest pomoc migrantom, angażując się w działania właściwie na całym świecie, zajmując się tą tematyką w pełnym wymiarze godzin, nie mogłam nie zadziałać, kiedy to samo zaczęło się dziać w Polsce. Pomyślałam: przecież ja stąd jestem, mówię tym językiem, znam ludzi, media, sprawnie tworzę siatki współpracy, znam tu NGOsy – tu nie było raczej rozpatrywania za i przeciw. Nie jest jednak też tak, że nie wyniosłam żadnej nauki z poprzednich doświadczeń. Po organizacji marszu obiecałam sobie, że nie będę już wchodzić w projekty, które są niezorganizowane, brak im struktury i hierarchii, a co za tym idzie – mnie samej w tych działaniach koniecznego wsparcia. I w działaniach z Grupą Granica mocno tego pilnowałam – angażowałam się w działania networkingowe, organizacyjne, włączałam się w te działania, które akurat wymagały pracy, ale i z uwagą obserwowałam swoje potrzeby i starałam się dbać o higienę pracy, bez takiego totalnego przepadnięcia, jak to było w przypadku marszu.

Anna Burek: Ale bywałaś jednak często w strefie przy polsko-białoruskiej granicy. Pamiętasz swój pierwszy raz? 

Anna Alboth: No, oczywiście, że pamiętam. Była już wtedy ogłoszona strefa – czyli obszar w obrębie trzech-pięciu kilometrów wzdłuż granicy, gdzie obowiązywał zakaz wjazdu. To był ewenement na skalę Europy – dziennikarze, którzy relacjonowali wojnę w Afganistanie, otrzymali odmowę wstępu na ten teren, by odebrać im możliwość rozmowy z uchodźcami na terenie Puszczy Białowieskiej. Dostałam powiadomienie na grupie operacyjnej o lokalizacji osób w potrzebie – wiedzieliśmy, że wyczerpują się im baterie telefonów, że są na skraju sił i że jest ich kilkoro. Zapakowaliśmy więc plecaki i ruszyliśmy w kierunku pinezki na mapie. I teraz to jest tak surrealistyczne, wyobraź to sobie, że idziesz ciemnym lasem, z wyłączonymi latarkami, potykając się o własne nogi, cichutko, by nikt cię nie usłyszał, nad tobą latają drony, a ty wiesz, że według służb  robisz nielegalnego, bo chcesz dostarczyć komuś ciepłą zupę. Po drodze do tych ludzi, do których wyruszyliśmy, spotkaliśmy jeszcze inne grupy uchodźców – wszystkich podobnie zmęczonych, pokaleczonych, wystraszonych i co najgorsze chyba – z nadzieją, że jak już przejdą ten las, to my-Polacy ich tam po tej polskiej stronie strefy serdecznie powitamy. Niosąc więc to jedzenie i jakieś powerbanki, opatrunki, byliśmy przy okazji tymi, którzy nieśli też złe wieści – większość osób decydujących się na przekroczenie granicy z UE tym szlakiem, nie miało pojęcia, z czym się to wiąże. Spotkaliśmy ludzi, którzy słyszeli, że może zastać ich zima, ale oni o zimnie wiedzieli tyle, ile się o niej wie, mieszkając w Sudanie. Widzieliśmy ludzi, którzy byli przygotowani na przeprawę przez niebezpieczne bagna, ale nie mieli pojęcia, czym one właściwie są. Rozmawialiśmy również z tymi, którzy nie mieli pojęcia jeszcze, czym jest pushback. To było najgorsze – my ze swojej strony mogliśmy im tylko zapewnić ten jeden posiłek, który donieśliśmy na plecach i informację o tym, co potencjalnie ich czeka. 

Anna Burek: Opowiesz na przykładzie, czym jest pushback? Mam wrażenie, że trochę nam ten termin zobojętniał. 

Anna Alboth: No tak, wszyscy mówią o pushbacku, więc naturalnie jakoś się przyjmuje, że to coś normalnego, a w rzeczywistości pushback to łapanka i wywózka – może tak łatwiej to sobie wyobrazić. Na Bałkanach nazywają to “the game” i z całą makabrycznością tego procederu, on rzeczywiście ma w sobie coś absurdalnego, nierealnego, nieludzkiego, jak jakaś chora gra. Pushback oznacza pchnięcie z powrotem, a w praktyce wygląda tak, że niezależnie od tego, jak daleko uda się uchodźcy dotrzeć w głąb Polski, złapany, wraca na linię startu, czyli na białoruską stronę naszej granicy. I tak do oporu, aż się uda. Niektórym udaje się dotrzeć w bezpieczne miejsce – tak, jak tej dziewczynie w grupie, do której szłam pierwszej nocy w lesie, a niektórym nie.  Rozmawiałam z rodziną, która tych pushbacków miała za sobą już kilka w momencie, gdy ich spotkałam. Podczas naszej rozmowy trzymałam na rękach kilkuletnie dziecko, które ze strachu przed strażą, na sam widok mundurów, zareagowało naturalną odpowiedzią fizjologiczną i zmoczyło spodnie. Potem mówi się o tym ludziach, że są zezwierzęceni – no a czego oczekujesz od kogoś, komu tygodniami każesz żyć w lesie? I to jest tak nieludzkie, bo ci ludzie nie mają czasu na regenerację, nie mają przycisku “reset” – za każdym razem mają mniej siły, by walczyć o to lepsze życie, po które tu przyjechali. To jest naprawdę istotne, żeby pamiętać, że naprawdę niewiele z tych osób zupełnie dobrowolnie decydowało się na wyjazd ze swojego kraju, bo czy można mówić o wyborze, kiedy sypią ci się na twoją rodzinę dachy z powodu trzęsienia ziemii, albo wychowujesz dziecko w akompaniamencie bomb i rakiet, albo ktoś cię sprzedaje w ramach wymiany handlowej, jak towar?

Jesień 2021, początek kryzysu na PL-BL granicy. Anna Alboth z grupą irackich Kurdów po kolejnym pushbacku. Fot. Karol Grygoruk / RATS agency

Anna Burek: Mamy wiedzę na temat tego, kim są ludzi trafiający na polsko-białoruską granicę?

Anna Alboth: No właśnie, my rozmawiamy z pojedynczymi przypadkami, staramy się przekazywać informacje o tych ludziach dalej, ale w społeczeństwie brakuje usystematyzowanej wiedzy na ten temat – a nie mamy jej z wielu powodów. Pierwszy to taki, że obecne ruchy migracyjne na świecie trochę wymykają się klasyfikacji – do tej pory nie uznaje się zmiany klimatu jako motywacji do migracji, co nie pozwala na sprawne udzielenie pomocy osób uciekającym z krajów zagrożonych suszą, powodzią czy cierpiących wskutek klęsk żywiołowych. Drugi to taki, że przez to, że wszyscy uchodźcy przekraczający tę granicę, bezprecedensowo cofani są za ten nowo powstały płot i na żadnym etapie nie są sprawdzane ich dokumenty. To oznacza, że wśród tych ludzi rzeczywiście mogą być tacy, jak wśród nas na lotnisku, gdy lecimy na wycieczkę – wiesz, dobrzy i źli. Ale ponieważ wszyscy wrzucani są do jednej kategorii – nazywanej nielegalnymi uchodźcami (choć taki zwrot nie istnieje: to, czy ktoś będzie w danym kraju legalnie czy nieleganie, można określić dopiero w procesie identyfikacji, a nie na granicy), to umykają nam te osoby, które powinno się wysłać do zamkniętych ośrodków w gronie tych, które rzeczywiście mają dokumenty, mają powód do starania się o azyl, szukają schronienia, a nie ucieczki przed sprawiedliwością. No i w końcu – najważniejszy: brakuje nam edukacji na ten temat, a narracja wytworzona wokół uchodźców jest niezdrowa. Kiedy dwadzieścia lat temu Polska przyjęła prawie 100 tysięcy Czeczenów w ramach pomocy migrantom, Maria Kaczyńska witała ich w naszym kraju serdecznie, mimo że byli muzułmanami. Kiedy Polska otworzyła granicę z Ukrainą, udostępniliśmy pokoje gościnne w naszych prywatnych domy, okazaliśmy wsparcie dla kilku milionów uchodźców, nie pytając ich o to, czemu migrują mężczyźni, gdzie są osoby starsze. W tym samym czasie, nieco wyżej na mapie Polski, pozwoliliśmy w lesie ginąć ludziom. Wiesz, w tym lesie do tej pory zaginęło ponad 300 osób, a zmarło 55.

Anna Burek: Jak w takim razie mówić o uchodźcach, jak oswoić się z tym tematem?

Anna Alboth: Przede wszystkim – i to jest zadanie wykonalne dla każdego – rozmawiać o tym ze swoimi dziećmi, poruszać ten temat z rodzicami, dyskutować ze znajomymi. Nie tabuizować czegoś, co już od wielu lat jest stałym elementem naszej codzienności. Mówienie o obecnej sytuacji jako o kryzysie nie ma sensu – to nie jest coś, co w pewnym momencie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, się skończy. Nie, to jest nasza przyszłość i musimy zacząć się na nią przygotowywać. Z tym z kolei wiąże się kolejne ważne zadanie – integracja. Musimy dbać o to, by osoby przyjeżdżające do naszych krajów, stawały się częścią naszego społeczeństwa. To jest zadanie na poziomie samorządowym – włączanie osób z różnych kręgów kulturowych w działania partycypacyjne, ale również na poziomie zupełnie podstawowym, codziennym – twoje dziecko ma w klasie uczennicę innego wyznania, koloru skóry, narodowości, zaproś ją na urodzinową imprezę i dopilnuj, żeby czuła się na niej komfortowo. No i w końcu – od siebie chyba najtrudniej zacząć – zmuśmy się na wyjście spoza naszych baniek i nie pozostawajmy w przekonaniu, że swoje już wiemy – odwiedzajmy eventy organizowane przez inne społeczności, czytajmy o ich religii, próbujmy ich kuchni, poznawajmy ich sztukę i kulturę w muzeach czy galeriach – to są minimalne kroczki, które zbliżają nas do tego, by nawiązać nić porozumienia z tym, co jest zwyczajnie inne, a budzi strach, bo jest nam obce. To nasza niewiedza każe nam szukać różnic zamiast podobieństw. 

Anna Burek: Grupa Granica od początku swojej działaności pomogła prawie 20 tysiącom osób, niosąc im wsparcie medyczne oraz w postaci żywności czy odzieży. Jak można wesprzeć Was? 

Anna Alboth: Dla nas od początku ważna była transparentność naszych potrzeb i, o ile było to możliwe, również działań. W naszym sklepie pod domeną www.sklepbezgranic.pl można zakupić pakiety wsparcia dla uchodźców – przeznaczyć 15 PLN na wodę mineralną, 50 PLN na paczkę żywieniową lub zapłacić za wsparcie psychologiczne czy środki higieniczne. Idzie czas świąt – można wykonać wpłatę w imieniu kogoś bliskiego i podarować mu pod choinkę certyfikat, który wystawiamy na życzenie do każdego, nawet najmniejszego zakupu. Osoby, które interesują się tym, co w danych momencie robimy, nad czym pracujemy, gdzie i komu pomagamy, zachęcam również do śledzenia naszych mediów, głównie na FB pod nazwą @grupagranica. Dodatkowo chciałabym bardzo zorganizować dla Polaków mieszkających w Berlinie przedpremierowy pokaz filmu “Zielona Granica”. Gdyby się to jednak nie udało – zapraszam już teraz wszystkich na kinową premierę już w lutym 2024 – film wejdzie do programu większości berlińskich kin i ramach auto-edukacji, naprawdę polecam go obejrzeć.

Anna Alboth – dziennikarka i aktywistka, pracuje jako media officer organizacji Minority Rights Group. Prowadzi treningi dla dziennikarzy z pisania o migracjach i mniejszościach etnicznych, łączy grupy na europejskich granicach, zabiera media do miejsc, skąd ludzie do Europy przybywają: na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Inicjowała zbiórki śpiworów i ubrań, a także projekty, m.in. Civil March For Aleppo, który był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla, mieszka w Berlinie. 

Udostępnij post:

Interesujące artykuły

Dni baloniarstwa w lipcu. Podróże statkiem powietrznym

Prekursorskiej próby wzniesienia balonu wypełnionego jedynie gorącym powietrzem, dokonał w 1709 roku Bartholomeo Lourenco de Gusmao. Był on kapelanem nadwornym portugalskiego król Jana V. Od tej chwili, balony jako statki powietrzne nazywamy „portugalkami” lub „Bartolkami”, od imienia ich twórcy.

Czytaj więcej

Ubezpieczenia wakacyjne

Wakacje są okresem planowanym najczęściej już wiele miesięcy naprzód, a także wyczekiwanym z niecierpliwością. Staranne zaplanowanie wycieczki wymaga wielu przygotowań: wybieramy ubrania, zastanawiamy się nad kupnem nowego sprzętu, który wydaje nam się niezbędny lub przydatny.

Czytaj więcej
Najnowsze wydanie - lipiec 2024