Żal za Spodkiem
Bilety na mecze Polaków w Katowicach kupiłem zaraz po otwarciu sprzedaży, na rok przed rozpoczęciem Eurobasketu. Ostatecznie nie mogłem jednak pojechać i pierwszy raz w życiu oddałem wejściówki na duże koszykarskie wydarzenie, a tym samym obserwowałem turniej za pośrednictwem TVP Sport.
Mistrzostwa Europy w koszykówce nie były w naszym kraju najlepiej rozkleklamowaną, a co za tym idzie, popularną imprezą wśród ogółu społeczeństwa. Spójrzmy na oglądalność poszczególnych meczów Polaków:
Słowenia – 390 tysięcy widzów
Izrael – 415 tysięcy widzów
Islandia – 540 tysięcy widzów
Francja – 870 tysięcy widzów
Belgia – 477 tysięcy widzów
Bośnia i Hercegowina – 485 tysięcy widzów
Turcja – 756 tysięcy widzów
Dla porównania we wrześniu reprezentacja piłkarska grała z Holandią i Finlandią, przyciągając przed telewizory odpowiednio 3.6 i 4.5 miliona fanów. Ciężko jednak porównywać się do sportu numer 1, zerknijmy więc na dane z 28 sierpnia, kiedy to Polacy w świetnym stylu pokonali Słowenię, z jedną z największych gwiazd turnieju w składzie, graczem Los Angeles Lakers, Luką Donciciem. Tego dnia niemal dwukrotnie większą publikę miały mecze Igi Świątek i Legii Warszawa. Lepszy okazał się także Raków Częstochowa. Ileż osób krzyczy, że kobieca piłka nożna to niszowy sport. Otóż oglądalność męskiej koszykówki była znacznie niższa niż pojedynków Polek na imprezie o tej samej randze, czyli Mistrzostwach Europy. Sam mecz otwarcia naszych piłkarek z Niemkami śledziły na żywo ponad 2 miliony odbiorców.
Mazurek a cappella
W samych Katowicach atmosfera była z kolei niesamowita. Olbrzymie wrażenie robił hymn odśpiewywany przez wypełniony po brzegi Spodek.
“Dzięki za gościnę! To było genialne uczucie móc odśpiewać hymn a cappella wraz z 10 tysiącami wspaniałych kibiców. Dziękujemy za Wasz doping i wsparcie.” – po zakończeniu fazy grupowej napisał na swoim Instagramie Kamil Łączyński, najstarszy zawodnik naszej kadry, który w swojej bogatej karierze miał przyjemność grać dla najgłośniejszych fanów w kraju. Z kolei Josh Bett, komentator FIBA, określił sposób wykonywania hymnu przez Polaków jako “piękny i inspirujący”.
W Katowicach nasi rodacy zachwycili nie tylko na trybunach, ale przede wszystkim jako zespół, który osiągnął wynik ponad stan.
Dał nam przykład Mateusz Ponitka
Biało-czerwoni zajęli drugie miejsce w grupie pokonując faworyzowanych Słoweńców i Izrael, oraz stawiającą trudne warunki Islandię. Przegraliśmy z Francją i na zakończenie fazy grupowej z Belgią, choć ten mecz nie miał już żadnego znaczenia dla układu tabeli. Siłę naszej drużyny stanowili znakomity obrońca Michał Sokołowski, strzelec wyborowy Jordan Loyd, dwie wieże w postaci Olka Balcerowskiego i Dominika Olejniczaka, a przede wszystkim – kapitan Mateusz Ponitka.
Ponitka potrafi pociągnąć za sobą zespół, wziąć odpowiedzialność na swoje barki, a przede wszystkim przykład innym zawodnikom daje własną grą i zachowaniem, a nie słowami. Po jednopunktowej porażce z Belgami w meczu o pietruszkę, powiedział przed kamerami:
“10 tysięcy osób przyszło nas dopingować, a my przegraliśmy mecz. W szatni prawdopodobnie będzie gorąca rozmowa.”
Na pytanie dziennikarze o to czego zabrakło, odparł krótko: “Przede wszystkim szacunku do samych siebie.”
Takie postaci jak Mateusz Ponitka kochają kibice. Graczy, którzy może nie mają największych umiejętności na parkiecie, ale możliwość reprezentowania swojego kraju traktują priorytetowo, a prędzej zagryzą rywala, niż odpuszczą w walce o bezpańską piłkę.
Szóstka sukcesem?
Ostatecznie zakończyliśmy Mistrzostwa Europy na ćwierćfinałowym meczu z Turcją, przyszłymi srebrnymi medalistami imprezy. Polska była jedynym krajem, który awansował do czołowej ósemki turnieju bez ani jednego gracza z NBA. Siłą naszej kadry było przede wszystkim zgranie i zespołowość, oraz system wprowadzony przez trenera Igora Milicicia.
Podczas Eurobasketu 2022 w Berlinie zajęliśmy czwarte miejsce, a wielu obserwatorów twierdziło, że jest to łut szczęścia, nie do powtórzenia na kolejnych zawodach. Ponitka i spółka udowodnili, że w ich przypadku przewidywania dziennikarzy na niewiele się zdają, a na turniejach międzynarodowych potrafią wejść na niesamowicie wysoki poziom.
20095 miejsce sukcesem?
Zamiast wstępu, kilka liczb o tegorocznym berlińskim maratonie:
- w 2025 wystartowało 55146 biegaczy
- 42 kilometry i 195 metrów przebiegłem w czasie 4 godzin i 8 minut, co dało mi 20095 miejsce
- najszybszy zawodnik, Sabastian Sawe, dobiegł na metę w czasie dwukrotnie krótszym (!) – 2 godzin i 2 minut
- Harry Styles, brytyjski wokalista, niegdyś znany jako lider zespołu One Direction ukończył zawody z czasem 2 godziny i 59 minut
Czy jestem zadowolony?
Tak i nie. Miejsce było dla mnie mało ważne, chciałem przede wszystkim złamać granicę czterech godzin, to się jednak nie udało. Szkoda, pod ten czas trenowałem w końcu ponad rok. Popełniłem wszystkie możliwe błędy debiutanta, przez adrenalinę ruszyłem zbyt szybko pierwsze 10 kilometrów, połowa czasu, który chciałem poświęcić na rozgrzewkę minęła mi w kolejce do toi toia, przegapiłem moment zjedzenia dwóch pierwszy żeli, było niezwykle gorąco, bla, bla, bla. Bez wymówek.
Co zapamiętam z samego biegu?
Przede wszystkim przyjaciół, znajomych, uczniów i ich wsparcie. W trasie zapisanej na zegarku zdecydowanie widać momenty przyspieszenia na poszczególnych kilometrach, kiedy w tłumie spotykało się lubiane twarze. Dzięki! Gdyby nie kolega Grzesiek na ostatnich trzech kilometrach krzyczący “pracuj rękami jak nogi nie dają rady”, to nie wiem czy dobiegłbym dotarłbym do mety. Kolejne dobre wspomnienie to bieg przez moją dzielnicę, moje miejsca, które na co dzień mijam w drodze do sklepu czy na spacer. Najważniejszy był dla mnie jednak osiemnasty kilometr na Sudstern, to tu, dwa lata temu, stojąc wśród kibiców pomyślałem sobie: też bym tak umiał.
Mówiąc szczerze, po 29 kilometrze nie pamiętam wiele, naciągnąłem coś w prawej nodze, starałem się truchtać do mety. Maraton z pewnością zapamiętam na długo, czy go powtórzę? Na dzień dzisiejszy cały organizm krzyczy – ABSOLUTNIE NIE, a ja krokiem kaczki idę powoli do pracy.
Grzegorz Szklarczuk