Skoro więc definiowany przez albo jednak albo drugie – może wcale te pary znaczeniowa nie są tak symetryczne, jak mogłoby się wydawać? Zastanawialiście się kiedyś Państwo, jak nazywacie ziany w swoim życiu?
Kiedy w wieku 9 lat dowiedziałam się, że przyjdzie mi opuścić kąt u dziadków i zamieszkać w wybudowanym przez rodziców domu, nie zwróciłam uwagi na to, czy to obietnica ogromnego pokoju na poddaszu, różowych ścian i granatowej wykładziny czy może wygodniejszego dojazdu na ulubione zajęcia pozalekcyjne spowodowała, że ten etap swojego życia nazwałam i nadal nazywam: wprowadzką do nowego domu. Nie miałam widocznie żalu, że opuszczamy stary domek na wsi, nie czułam, że kończy mi się etap w życiu, gdzie świeże mleko od krowy i bułki z wiejskiej piekarni niepostrzeżenie opuszczą strefę oczywistej codzienności, bo powrócić po latach jako nienazwana tęsknota za poczuciem bezpieczeństwa. Jako dziecko niewiele wiedziałam. Wtedy jeszcze nowe i inne oznaczało lepsze. Zatem byłam wtedy dzieciakiem, które cieszyło się na wprowadzenie do nowego domu. Wyprowadzka ze starego znaczyła dla mnie wtedy jeszcze nic.
Czas przeprowadzki do Berlina był z kolei wyjazdem. Owszem, wyjazdem z Polski, ale jednak nazywany przeze mnie wyjazdem do Berlina. Co to oznacza? Że środek ciężkości tego doświadczenia ustawiłam sobie jak przede wszystkim opuszczenie dotychczasowego miejsca zamieszkania, czyli wyjazd. Z miejsca jednak nienazwanego (bo nie: wyjazd z Polski), do miejsca jednoznacznie określonego – do Berlina. To językowe zachowanie, które przyszło mi dość naturalnie i bez zastanowienia dobrze nazywa mój stosunek do tamtej decyzji – coś zupełnie mi wtedy obojętnego musiałam o(d)puścić, by dotrzeć w miejsce, które od początku stało się dla mnie ważne. Nie wyjechałam gdziekolwiek, wyjechałam do Berlina. Skąd? Nie było to wtedy dla mnie istotnie.
Od tamtej pory nieustannie dość intuicyjnie korzystałam z podstępnej terminologii. Potrafiłam w trakcie jednak weekendu wyjechać dwa razy: z Berlina i z domu rodziców, a nie wrócić ani razu. Bo to pożegnania, a nie powitania towarzyszyły tym podróżom. Poczucie rozerwania między dwoma domami, powodowało, że żadnego nie byłam w stanie nazwać tym jedynym. Z obu więc wyjeżdżałam, by żadnemu nie przypisać znaczenia ukrytego za słowami: wróciłam do domu. Jeżdżąc na dłuższe wyjazdy, potrafiłam przyjechać kilkakrotnie, a nie wyjechać ani razu – każdego dnia zaczynała się nowa przygoda, ekscytacja towarzysząca poznawaniu nowych miejsc, smakowaniu regionalnych potraw, spotkaniu lokalów zmieniała wyjazd w ciągłe czekanie na to, co przyniesie kolejna zmiana. Każdej towarzyszyło poczucie zaskoczenia i ciekawości – dziesiątki powitań nowych łóżek hotelowych, balkonów do podziwiania zachodów słońca, okolicznych knajp napędzały chęć na więcej. Nie było w tym żadnych pożegnań, smutku za tym, co trzeba zostawić za sobą. Gdy w końcu w w małej berlińskiej kawalerce kończyła się włoska czy hiszpańska idylla, następował przyjazd do domu – do zwiędniętych kwiatów i wypełnionej po brzeg skrzynki z listami. Wakacje pełne urlopowych wyjazdów kryjących się w mojej głowie pod nazwą kolejnych przyjazdów. Pozorna głupota, ale jakże istotna, jeśli się przyjrzeć dokładniej temu, co się dzieje w naszych głowach.
Nie są te pary zatem do końca symetryczne – znaczeniowo owszem, ale wskutek emocji wybieramy sobie szklankę do połowy pełną lub od połowy pustą. Każdy ruch, przemieszczenie może być definiowany z perspektywy początku lub końca – zostawienia czegoś za sobą lub otwarcie się na coś nowego. Większość życia całkiem nieźle radziłam sobie z bezrefleksyjnym nadawaniem sensu językowym wyborom. Aż nagle, przekraczając polsko-niemiecką granicę, uświadomiłam sobie, że z emigrantki staję się imigrantką, a jadąc z powrotem – ponownie zmienia się mój status. Niby mogę sobie wybrać, ale nie potrafię. Czy bardziej jestem osobą, która wyjechała z Polski, czy może bardziej tą, co przyjechała do Niemiec? I choć można być jednocześnie jedną i drugą, to ta ciągła potrzeba wyboru potrafi czasem przyprawić mnie o solidny ból głowy. A Państwo? Emigranci? Imigranci? Czemu nadaliście środek ciężkości? Wyjechaliście z Polski czy przyjechaliście do Niemiec? Głupie pytanie, a odpowiedź może zaskoczyć. Zachęcam do podjęcia trudu, ból głowy gwarantowany, a rozrywka darmowa i bezkaloryczna!
Anna Burek