bezpłatne czasopismo polonijne ukazujące się w Niemczech | „KONTAKTY“ | In polnischer Sprache für Deutschland

Felieton Lipiec

W tym roku zupełnie niespodziewania zaczęła uczulać mnie lipa. Właściwie mogłam się tego spodziewać - na placach jednej ręki mogę policzyć znajomych, którzy nie kichają, nie dostają wysypki, nie puchną im oczy, nie skręca im jelit na sam widok pyłku, glutenu, laktozy czy kremu z filtrem.

Ci policzalni – widać jak na dłoni, że nie wkroczyli jeszcze w wiek narzekania na dolegliwości swoje, rodziców czy swych pociech. Nie przejmuję się tym, ich też dopadnie. Tymczasem skupiam się na sobie i przy okazji swoich zakichanych, wypadających w lipcu, urodzin myślę o tym, co w życiu nieuniknione.

A nieunikniona jest zmiana. I nie chodzi mi tu o to, że po 35 latach na tym świecie nagle z osoby odpornej na wszystko, kicham z powodu jakichś niewidocznych pyłków. Ani o to, że postanowiłam zmądrzeć i zrobić sobie prezent w postaci rzucenia palenia. Chodzi mi o te zmiany, które choć nieuniknione – następują zupełnie niespodziewanie w roli konsekwencji, które, choć ostrzega się nas przed nimi od dziecka, w jakiś naiwny sposób zupełnie są przez nas lekceważone,

Lipa? W życiu nie widziałam lipy w Berlinie – pomyslałam zadowolona z siebie w pierwszym odruchu, patrząc na wyniki badania. Lipa? A ile ta lipa może mi w życiu namieszać, skoro kwitnie kilka tygodni. Szybko okazało się, że lipa kwitnie kilkanaście długich dni i kilkanaście letnich wieczorów i to wcale nie w równoległej galaktyce, ale pod moim absolutnie ulubionym miejscem na ziemi – berlińskim balkonem w centrum miasta. Wydawać by się mogło – w kontekście całego życia – żaden dramat, w kontekście całego roku – tylko krótki czas. Nic takiego. A jednak.

Bo to ten czas, na który czekam cały rok. Czas, kiedy wieczory są ciepłe i spędzane z mężem, a nie w oczekiwaniu na niego. Czas, kiedy już zmęczeni pierwszymi weekendowymi wyjazdami, ale nadal zbierając energię przed letnimi wakacjami, spędzamy pół nocy, korzystając z uroków z życia w mieście w najlepszy możliwy sposób – chowając się przed nim na zacisznym balkonie z widokiem na zieleń. I to ta właśnie kojąca zieleń okazuje się jednak mnie uczulać. Złośliwy chichot losu, który dopada mnie w drugiej – tej ponoć lepszej – statystycznej połowie życia. 

Zaczynamy więc wcale niechętnie, ale jakby odruchowo planować więcej aktywności poza strefą uczulenia. Wychodzimy na durne spacery, choć po dniu w pracy ochotę mam na wieczór przy antykomarowych świecach, gramy w gry sportowo-towarzyskie, choć o dwudziestej nie marzę o ruchu, tylko o wyciszeniu z książką, uczęszczamy na wszelkie proszone grille, pikniki i urodziny – byleby przeczekać ten czas, który uparcie przypomina mi o tym, że coś się bezpowrotnie zmieniło. To tylko dwa tygodnie – myślę jednak.

Siadam więc na nieswoich balkonach, piję bezalkoholowe drineczki z designerskich szklanek, których nigdy nie małam i nie będę mieć w swojej kuchni, i cierpliwie tłumaczę wszystkim, że nie jestem w ciąży, tylko stara i dlatego odmawiam sobie i innym wieczornych bąbelków. Spędzam czas tak, jak inni chcieliby go spędzać, ale posiadając bombelki, nie mogą, i marzę o tym, by wrócić do siebie. Tylko, że tego “siebie” już nie ma. Nie ma, bo zachciało mi się zmian, nowej połowy życia, lepszej jakości codzienności, rozsądnego podejścia do zdrowia, przyszłościowego myślenia – starego balkonu i nowej ja.

W momencie, kiedy obiecuję sobie, że wypalam ostatnią fajkę nie wiem jeszcze, że podejmując decyzję o rzuceniu palenia, rzucam o wiele więcej. Rzucam ukochane bary, które były moimi bezpiecznymi wyborami na wieczór ze znajomymi i randkę z mężem – lali cienkie piwo, ale mieli świetną wentylację. Rzucam chorobliwą potrzebę jazdy do super kawiarni na drugi koniec miasta i siedzenia w przyulicznym ogródku pod kocem, by móc zapalić do kawy, bo kawa bez fajki gorsza niż bez deseru. Rzucam potrzebę przebywania na świeżym powietrzu o każdej przed dnia, nocy i roku, bo delektowanie się wolną chwilą bez smrodku spomiędzy palców nie smakowało tak samo.

Chciałam sobie zrobić prezent na 35 urodziny, by dłużej cieszyć się tym wspaniałym życiem, a sprezentowałam sobie przemeblowanie całej dotychczasowej rzeczywistości, która tak bardzo mnie cieszyła. Odrzuca mnie teraz zapach ukochanego miasta, które okazuje się cuchnąć każdym dwu- i czteronożnym mieszkańcem z osobna i naraz. Nie mogę znieść smrodu fajek, które powinny być w tym cuchnącym grajdole raz na zawsze zakazane. Robię się smutna i nagle po rzuceniu palenia dostaję zmarszczek palacza, bo zwijam usta w ciup za każdym razem, gdy mija mnie ktoś z papierosem. Nie wiem, czy zaczynam lepszą połowę życia, ale wiem, że na zawsze będę już tęsknić za tym, kiedy byłam młoda, głupia i bez alergii. I za papieroskiem na balkonie, pod którym rośnie po prostu drzewo, a nie mój nowy wróg – upierdliwy alergent. 

Anna Burek

Udostępnij post:

Interesujące artykuły

Uczę się od córki z zespołem Downa

Iwona Meier z Berlina od 20 lat wychowuje córkę z zespołem Downa. „Nie wiem, jak bym żyła, gdyby nie miała Blanki, bo nie znam innego życia. Nikt od razu nie kocha dziecka, które rodzi się z niepełnosprawnością. Ta miłość rośnie wraz z nim” – mówi mama Blanki w rozmowie z COSMO po polsku

Czytaj więcej

Co jest ważne dla sprzedającego nieruchomość w Niemczech?

Sprzedaż nieruchomość jest zawsze bardzo ważnym krokiem i warto się do niej dobrze przygotować. Ważne jest nie tylko przygotowanie mieszkania na sprzedaż, ale także dopełnienie wszelkich formalności. Jeżeli chcemy sprzedać dom lub mieszkanie po pierwsze warto przygotować komplet dokumentów, których będzie potrzebował kupujący.

Czytaj więcej
Najnowsze wydanie - październik 2025