bezpłatne czasopismo polonijne ukazujące się w Niemczech | „KONTAKTY“ | In polnischer Sprache für Deutschland

Tytuł: Nela (część 1): “Film można by nakręcić”

15 sierpnia 1988 - tego dnia po raz pierwszy opowiedziałem naszą historię. Żołnierz sektora amerykańskiego w obozie dla uciekinierów w Marienfelde, który jej wysłuchał, powiedział tylko jedno zdanie: „Man kann über diese Geschichte einen Film drehen”. To zdanie po dziś dzień nie dawało mi spokoju. Dzielę się więc tą historią, chcąc ocalić ją od zapomnienia.*


21 sierpnia 1944 

Jest lato 1944 roku. Alianci bombardują Düsseldorf i inne większe miasta Niemiec. Goebbels, za rozkazem Hitlera, wydaje nakaz opuszczenia Berlina przez matki z dziećmi i kobiety ciężarne. Decyzja dotyczy setek osób, w tym Gertrudy — matki dwójki chłopców, w zaawansowanej ciąży. Instrukcje z góry mówią o udaniu się w kierunku wschodnim. Transportami wojskowymi i różnymi środkami lokomocji ludność Berlina ucieka. Na wschód udaje się więc też matka mojej żony, wtedy jeszcze będąca z nią w ciąży. Ucieka z Berlina wraz ze swoim kilkuletnim synem Detlefem. 

Docierają do Ostrowa Wielkopolskiego, skąd trafiają do Pleszewa. Ta podróż z Berlina musiała więc trwać długo, ponieważ bombardowania zaczęły się wczesnym latem 1944 roku, a wydarzenie, do którego dążę, miało miejsce 21 sierpnia. Tak więc w Pleszewie Gertruda nagle czuje się gorzej — przychodzą bóle porodowe i trzeba szukać miejsca na rozwiązanie. Jedynym schronieniem w tym zupełnie obcym miejscu okazuje się być apteka. I to właśnie tam, wśród półek z lekarstwami, na zimnej posadzce — jako Karin Elke — rodzi się moja żona. W aptece państwa Suchockich. Schronienie matce w połogu i niemowlakowi daje więc pani Wanda Suchocka — matka Hanny Suchockiej, jak się póżniej okaże — prawej ręki premiera Tadeusza Mazowieckiego za czasów prezydentury Lecha Wałęsy. 

Wkrótce po narodzinach małej Karin następuje zmiana frontu — oznacza to dosłownie, że wschód, czyli Warszawa, Polska stają się niebezpieczne — bo nadciągają Rosjanie — a bezpieczniejszy wydaje się zachód. Ludziom wysłanym kilka miesięcy wcześniej z Berlina na wschód zaleca się powrót. Gertruda z dwojgiem dzieci, w tym z maleńkim noworodkiem, decyduje się na drogę w kierunku Berlina. Na własną rękę, bez niczyjej pomocy, pieszo, ponownie wybierają się w podróż. Kiedy docierają do miejscowości Wschowa, ponad sto kilometrów od Pleszewa, lituje się nad matką z dziećmi niemiecki żandarm. Widząc wycieńczenie Gertrudy, która w międzyczasie choruje na szkarlatynę, rozkazuje właścicielowi furmanki, by wziął na wóz przynajmniej dzieci. Woźnica otrzymuje polecenie przewiezienia dzieci do Berlina. Matka, jak się później okazuje, zostaje przewieziona tam ambulansem sanitarnym. Niestety jedynie ona dociera na zachód. Jej dzieci bowiem zostają wysadzone przez woźnicę wkrótce po tym, jak ładuje je na wóz. Z niewiadomych przyczyn, wyrzuca on kilkumiesięczną Karin i małego Detlefa na zakręcie przy wyjeździe ze Wschowy. W sam środek  zimy i siarczystego mrozu.

23 lutego 1945 

To było 23 lutego 1945. Kiedy wojska radzieckie wyzwoliły Wschowę — bo może trzeba doprecyzować, że Wschowa była wtedy pierwszym niemieckim miastem za granicą polsko-niemiecką — czerwonoarmiści usłyszeli dochodzący z pustostanu płacz dzieci. To Detlef płakał tak, że było go słuchać aż na ulicy. Powtarzał ponoć z uporem, że mama poszła tylko na chwilę, poszła, żeby kupić im konika. Żołnierze wyciągnęli dzieci z pierwszego piętra budynku, który stoi do dziś przy ulicy Wolsztyńskiej. Zanieśli je do Caritasu, gdzie trafiły pod opiekę siostry M. Iwony Król — dla której, nota bene, stosunkowo niedawno, bo w 2003 roku, otwarto proces beatyfikacyjny. Wtedy siostra wzięła tę dwójkę zmarzniętych dzieci, nakarmiła je i zapewniła im opiekę — dostały mleko i czuły się, jak mówią Niemcy, po prostu wohl. W ośrodku tym przebywało już wtedy mnóstwo innych dzieci: sieroty z Powstania Warszawskiego, dzieci repatriantów ze wschodu i inne, które trafiały tam wskutek wojny. 

W tym czasie na wschód, od strony Polski, napływają do Wschowy pierwsi osadnicy. Jako jedni z pierwszych zjawiają się M. i F. Krzyżaniakowie — później będzie to bardzo znane małżeństwo w tej małej miejscowości. Państwo Krzyżaniakowie nie mają dzieci i wpadają na pomysł, żeby adoptować pociechę. Udają się do więc Caritasu — i tam pierwsze pytanie, które pada, jest o narodowość — czy to musi być polskie dziecko? Nie musiało. No i w taki oto sposób mała Karin staje się córką państwa Krzyżaniaków. 

Przy okazji chrztu pojawił się jeszcze oczywisty problem —  kogo wziąć na matkę chrzestną. Padło na panią Stanisławę Geremek — już wtedy bardzo znaczącą postać w tej miejscowości. Taki był wtedy zwyczaj, by na chrzestnych wybierać ludzi cieszących się estymą. Matką chrzestną zostaje więc pani Geremek — rodzona matka Bronisława Geremka, późniejszego ministra spraw zagranicznych i przewodniczącego Rady Europy. Przy chrzcie mała Karin dostała imię Aniela, a nazwisko przejęła już od swoich nowych rodziców, więc zaczęła nowy etap życia jako Aniela Krzyżaniak. Właściwie to Nela, tak na nią mówiliśmy. Chociaż pełne imię miała bardzo akuratne, bo rzeczywiście całe życie wyglądała jak aniołek. 

Jej starszy braciszek Detlef również został ochrzczony — dostał imię Stanisław Wschowiński, bo we Wschowej go znaleźli. Państwo Krzyżaniakowie dostali mieszkanie na głównej, poniemieckiej ulicy i otworzyli cukiernię — piękną cukiernię „Pod Murzynkiem”. Do dziś ten murzynek tam stoi. Ze względu na swoje zobowiązania związane z prowadzeniem cukierni, nie zdecydowali się na adopcję Stanisława. Pozostawał więc pod opieką sióstr i Caritasu. Aniela całe swoje późniejsze życie wspominała, jak brat przychodził pod okna jej nowego domu, by choć na chwilę ją zobaczyć. Tak tęsknił. 

Równolegle do tych wydarzeń, w wagonach bydlęcych, do Wschowej z Kresów przyjeżdżam ja z moimi rodzicami. Tato miał pięciu braci i trzy siostry. Wszyscy bracia uczestniczyli w II wojnie światowej. Poszli, że tak powiem, na pierwsze wezwanie. Niektórzy prości żołnierze nie wiedzieli nawet, co to jest służyć u generała Andersa, a co to służyć u generała Berlinga. Mój ojciec walczył w polskiej armii Tadeusza Kościuszki. Przeszedł drogę od Lenina do Berlina. Był zawodowym kierowcą, nie zabił żadnego Niemca, zawsze to powtarzał.

I w ten oto sposób przecinają się nasze losy z Anielą. Jako starszy od niej, chodzę do szkoły ze Stanisławem, czyli jej bratem. Razem też przysposobieni jesteśmy na ministrantów, więc siłą rzeczy spędzamy ze sobą sporo czasu. Nie pamiętam wiele z tego okresu, ale musiał być z niego miły chłopak. Przez niego nawiązuję znajomość z Nelą. To akurat pamiętam dobrze, jak zobaczyłem ją po raz pierwszy — była wtedy malutka, bawiła się jeszcze w piaskownicy.

Wraz z rozpoczęciem edukacji szkolnej rozwijają się powoli nasze zainteresowania i kształtują charaktery. I tak się to ułożyło, że ja byłem związany ze sportem, z koszykówką, a Nela uzyskała od przybranych rodziców wykształcenie muzyczne — grała na pianinie, chodziła do szkoły muzycznej. No i chyba ten dwutakt obecny w sporcie i muzyce nas ostatecznie połączył. A może i mój upór, bo jako starszy musiałem się na nią trochę poczekać. Siostra Iwona, jak nas razem widywała, bo ona po całym powiecie jeździła na rowerze do chorych, to zawsze do mnie mówiła: “Tylko nie zrób krzywdy Anieli”. Wziąłem sobie jej słowa mocno do serca. 

19 czerwca 1965

Pierwszy na studia wyjeżdżam ja. Decyduję się na Akademię Wychowania Fizycznego w Poznaniu — chcę zostać trenerem koszykówki. Rozwijam swoja pasję i czekam na Nelę. Ona zaczyna studia na Uniwersytecie Poznańskim trzy lata później, kształci się na nauczycielkę historii. Ale żeby ktoś sobie nie pomyślał, że zamieszkujemy razem! To były inne czasy. Nela mieszka więc na stancji niedaleko AWF, przy ulicy Matejki. To sobie teraz trudno nawet wyobrazić, ale to studenckie życie wtedy to była szkoła przetrwania, a taka stancja w latach ’60 to nie było nic szczególnie przyjemnego. Mój tata woził Neli do Poznania wałówkę od państwa Krzyżaniak. Wtedy to oznaczało właściwie kawałek boczku ze świniobicia owinięty w gazetę, jakiś bochen chleba. Załatwiłem też Neli obiady w stołówce AWF. O wszystko trzeba było wtedy sobie samemu zadbać, wyprosić, wystać, wywalczyć. 

Umówiliśmy się z Nelą — pobieramy się po zdobyciu dyplomów. No i tak się nam spieszyło, że ja  z oczywistych względów pierwszy skończyłem studia, było to 20 maja 1965 roku, a niecały miesiąc później, od 19 czerwca mogłem już swoją Nelę nazywać żoną. Co to było za szczęście! Nela odebrała swój dyplom 23 maja 1967 roku, już jako Aniela Krzyżaniak-Żabko. Z oceną bardzo dobrą, oczywiście. Ona była później niesamowita w tym, co robiła — zdobyła wszystkie możliwe nagrody, wszystkie możliwe odznaczenia, medale ministra oświaty — ale najbardziej zawsze ceniła sobie listy, które pisali do niej byli uczniowie. Pani zobaczy, co piszą: „My, Twoi wierni poddani chcemy być z tęsknotą przez Ciebie wspominani. Choć czasem było tak, czasem siak, to wspólnych wrażeń i przeżyć nie było nigdy brak. Teraz, gdy już odchodzimy, pozwól, że za wszystkie niedociągnięcia Cię przeprosimy. Twoja III A”.

Byliśmy szczęśliwi. W 1966 roku urodził się nasz syn Jarosław, w 1972 roku — córka Magda. To były nasze najszczęśliwsze lata — żona była spełniona, miała pracę, ludzie ją podziwiali, przełożeni doceniali. Ja byłem początkującym trenerem koszykówki. Trenowałem między innymi kapitan reprezentacji Polski, Ilonę Mądrą. Moją pierwszą wychowanką była reprezentantka Polski Maria Faligowska-Dłużyk, która uczestniczyła w mistrzostwach Europy w Sanremo. 

Na początku lat ’70 odwiedza nas w Poznaniu po raz pierwszy brat Neli, Detlef, którego ja znałem przecież jako Stanisława Wschowińskiego. Dowiadujemy się, że został odnaleziony przez matkę Gertrudę i zabrany przez nią do Niemiec. Strasznie trudne miał tam życie, bo słabo mówił po niemiecku. Nie był akceptowany przez rówieśników, na rynku pracy traktowany był jak cudzoziemiec. W tym samym roku zaczynają też przychodzić do nas listy. Odszukuje nas rodzona matka Anieli, a właściwie to trzeba chyba powiedzieć — rodzona matka Karin. Moja żona nie była zadowolona — po pierwsze, nie chciała mieć kontaktu z Gertrudą, nie mogła jej wybaczyć, że ich porzuciła. Po drugie, Nela bardzo słabo znała niemiecki — skąd miała znać język matki, skoro urodziła i wychowywała się w Polsce?

Gertruda jednak nie odpuszcza. Pisze listy i stopniowo zaczyna odwiedzać członków naszej rodziny. Nawiązuje kontakt między innymi z adopcyjną mamą Neli — panią Marię Krzyżaniak. Ona świetnie mówiła po niemiecku, wyjeżdżała od czasu do czasu do Berlina, żeby sobie trochę grosza dorobić. Pomagała wtedy w sklepie-delikatesach Rogacki, na Wilmersdorfie. Istnieje przecież do dziś. Ja jako nauczyciel, korzystając z przerwy wakacyjnej w szkole, również jeździłem do Berlina. Sezonowo, by coś odłożyć. Wtedy to już każdy powoli patrzył, jak by tu swój los polepszyć. 

15 sierpnia 1988 

Ze wszystkich stron obiecywano nam, że w Berlinie będziemy mieli lepiej. Neli, że odnowi kontakt z bratem, będzie bliżej matki, bo jej adopcyjna mama w międzyczasie zmarła. Okazało się też, że Nela ma rodzeństwo z linii ojca. To jest osobna historia. Więc nagle zaczęliśmy być częścią czegoś większego. No i większość tej odkrytej na nowo rodziny była na zachodzie.

Decyzja podjęła się właściwie sama. Zaczęliśmy od przepisania mieszkania w Poznaniu na syna, Jarosława. Nic mu więcej nie powiedzieliśmy. To nie były ruchy, o których się rozpowiadało. Kupiliśmy trzy bilety na pociąg do Berlina Zachodniego: dla Neli, dla mnie, i córki. Zapakowaliśmy niewiele. Na pewno psa —naszą czarną cocker spanielkę. Zuza się nazywała. Mieszkanie mieliśmy mieć załatwione w Berlinie. Siostra Anita, ta od strony taty Neli, mówiła, że to pestka. Ruszyliśmy więc pociągiem na zachód. 

*historią swojej żony zdecydował się podzielić Pan Wiesław Żabko. Druga część opowieści ukaże się w kolejnym wydaniu magazynu KONTAKTY.


Anna Burek

Udostępnij post:

Interesujące artykuły

Reprezentanci prawdziwego sportu

Polscy koszykarze na wózkach zajęli szóste miejsce na Mistrzostwach Europy w Sarajewie, które rozegrano w ubiegłym miesiącu. Ampfutbolistki w 2024 sięgnęły po brązowe medale pierwszych w historii Mistrzostw Świata kobiet. Z kolei piłkarze z kadry Amp Futbol Polska są aktualnymi zwycięzcami Ligi Narodów 2025. Tylko… czy ktoś z Państwa o tym słyszał?

Czytaj więcej

Listopad 2025 w Berlinie

Szukasz informacji o tym, co robić, gdzie pójść i kiedy w Berlinie? No cóż, Berlin to niesamowite miasto z szeroką gamą aktywności i wydarzeń, które zadowolą każdego smaka i preferencje. Daj nam znać, jeśli masz jakieś bardziej szczegółowe pytania!

Czytaj więcej
Najnowsze wydanie - listopad 2025