bezpłatne czasopismo polonijne ukazujące się w Niemczech | „KONTAKTY“ | In polnischer Sprache für Deutschland

Felieton (wrzesień)

Odjazdy i przyjazdy. Przyloty i odloty. Pożegnania i powitania. Emigracje i imigracje. Z jakiegoś powodu zawsze wybierałam jeden człon z tych symetrii. Efekt końcowy przemieszenia był dla mnie albo wyjazdem albo przyjazdem, albo końcem czegoś starego albo początkiem nowego.

Skoro więc definiowany przez albo jednak albo drugie – może wcale te pary znaczeniowa nie są tak symetryczne, jak mogłoby się wydawać? Zastanawialiście się kiedyś Państwo, jak nazywacie ziany w swoim życiu?

Kiedy w wieku 9 lat dowiedziałam się, że przyjdzie mi opuścić kąt u dziadków i zamieszkać w wybudowanym przez rodziców domu, nie zwróciłam uwagi na to, czy to obietnica ogromnego pokoju na poddaszu, różowych ścian i granatowej wykładziny czy może wygodniejszego dojazdu na ulubione zajęcia pozalekcyjne spowodowała, że ten etap swojego życia nazwałam i nadal nazywam: wprowadzką do nowego domu. Nie miałam widocznie żalu, że opuszczamy stary domek na wsi, nie czułam, że kończy mi się etap w życiu, gdzie świeże mleko od krowy i bułki z wiejskiej piekarni niepostrzeżenie opuszczą strefę oczywistej codzienności, bo powrócić po latach jako nienazwana tęsknota za poczuciem bezpieczeństwa. Jako dziecko niewiele wiedziałam. Wtedy jeszcze nowe i inne oznaczało lepsze. Zatem byłam wtedy dzieciakiem, które cieszyło się na wprowadzenie do nowego domu. Wyprowadzka ze starego znaczyła dla mnie wtedy jeszcze nic. 

Czas przeprowadzki do Berlina był z kolei wyjazdem. Owszem, wyjazdem z Polski, ale jednak nazywany przeze mnie wyjazdem do Berlina. Co to oznacza? Że środek ciężkości tego doświadczenia ustawiłam sobie jak przede wszystkim opuszczenie dotychczasowego miejsca zamieszkania, czyli wyjazd. Z miejsca jednak nienazwanego (bo nie: wyjazd z Polski), do miejsca jednoznacznie określonego – do Berlina. To językowe zachowanie, które przyszło mi dość naturalnie i bez zastanowienia dobrze nazywa mój stosunek do tamtej decyzji – coś zupełnie mi wtedy obojętnego musiałam o(d)puścić, by dotrzeć w miejsce, które od początku stało się dla mnie ważne. Nie wyjechałam gdziekolwiek, wyjechałam do Berlina. Skąd? Nie było to wtedy dla mnie istotnie. 

Od tamtej pory nieustannie dość intuicyjnie korzystałam z podstępnej terminologii. Potrafiłam w trakcie jednak weekendu wyjechać dwa razy: z Berlina i z domu rodziców, a nie wrócić ani razu. Bo to pożegnania, a nie powitania towarzyszyły tym podróżom. Poczucie rozerwania między dwoma domami, powodowało, że żadnego nie byłam w stanie nazwać tym jedynym. Z obu więc wyjeżdżałam, by żadnemu nie przypisać znaczenia ukrytego za słowami: wróciłam do domu. Jeżdżąc na dłuższe wyjazdy, potrafiłam przyjechać kilkakrotnie, a nie wyjechać ani razu – każdego dnia zaczynała się nowa przygoda, ekscytacja towarzysząca poznawaniu nowych miejsc, smakowaniu regionalnych potraw, spotkaniu lokalów zmieniała wyjazd w ciągłe czekanie na to, co przyniesie kolejna zmiana. Każdej towarzyszyło poczucie zaskoczenia i ciekawości – dziesiątki powitań nowych łóżek hotelowych, balkonów do podziwiania zachodów słońca, okolicznych knajp napędzały chęć na więcej. Nie było w tym żadnych pożegnań, smutku za tym, co trzeba zostawić za sobą. Gdy w końcu w w małej berlińskiej kawalerce kończyła się włoska czy hiszpańska idylla, następował przyjazd do domu – do zwiędniętych kwiatów i wypełnionej po brzeg skrzynki z listami. Wakacje pełne urlopowych wyjazdów kryjących się w mojej głowie pod nazwą kolejnych przyjazdów. Pozorna głupota, ale jakże istotna, jeśli się przyjrzeć dokładniej temu, co się dzieje w naszych głowach.

Nie są te pary zatem do końca symetryczne – znaczeniowo owszem, ale wskutek emocji wybieramy sobie szklankę do połowy pełną lub od połowy pustą. Każdy ruch, przemieszczenie może być definiowany z perspektywy początku lub końca – zostawienia czegoś za sobą lub otwarcie się na coś nowego. Większość życia całkiem nieźle radziłam sobie z bezrefleksyjnym nadawaniem sensu językowym wyborom. Aż nagle, przekraczając polsko-niemiecką granicę, uświadomiłam sobie, że z emigrantki staję się imigrantką, a jadąc z powrotem – ponownie zmienia się mój status. Niby mogę sobie wybrać, ale nie potrafię. Czy bardziej jestem osobą, która wyjechała z Polski, czy może bardziej tą, co przyjechała do Niemiec? I choć można być jednocześnie jedną i drugą, to ta ciągła potrzeba wyboru potrafi czasem przyprawić mnie o solidny ból głowy. A Państwo? Emigranci? Imigranci? Czemu nadaliście środek ciężkości? Wyjechaliście z Polski czy przyjechaliście do Niemiec? Głupie pytanie, a odpowiedź może zaskoczyć. Zachęcam do podjęcia trudu, ból głowy gwarantowany, a rozrywka darmowa i bezkaloryczna! 

Anna Burek

Udostępnij post:

Interesujące artykuły

Uczę się od córki z zespołem Downa

Iwona Meier z Berlina od 20 lat wychowuje córkę z zespołem Downa. „Nie wiem, jak bym żyła, gdyby nie miała Blanki, bo nie znam innego życia. Nikt od razu nie kocha dziecka, które rodzi się z niepełnosprawnością. Ta miłość rośnie wraz z nim” – mówi mama Blanki w rozmowie z COSMO po polsku

Czytaj więcej

Co jest ważne dla sprzedającego nieruchomość w Niemczech?

Sprzedaż nieruchomość jest zawsze bardzo ważnym krokiem i warto się do niej dobrze przygotować. Ważne jest nie tylko przygotowanie mieszkania na sprzedaż, ale także dopełnienie wszelkich formalności. Jeżeli chcemy sprzedać dom lub mieszkanie po pierwsze warto przygotować komplet dokumentów, których będzie potrzebował kupujący.

Czytaj więcej
Najnowsze wydanie - październik 2025