O tym, że znajomość języków jest ważna, wiemy wszyscy. Tym bardziej wiedzą ci z nas, którzy do tej pory na dźwięk telefonu z niemieckim prefiksem, włączają naprędce translatora i wewnętrzny tryb pod nazwą ucieczka. Wiedzą też ci, którzy odmówili sobie podróży do kraju, którego języka nie znają, randki z człowiekiem którego język ojczysty znamy, ale nie dość, kłótni z pracownikiem infolinii, bo choć mamy i rację, i argumenty, umykają nam słówka i miesza się gramatyka. Wie też pewnie każdy z nas, który przyjechał do Berlina bez znajomości języka. Bez języka jak bez ręki – da się, ale ogranicza swobodę.
Znajomość języków pomaga w życiu i poszerza horyzonty. Pozwala na podsłuchanie rozmowy partnera z teściową, na zamówienie tego, na co się ma ochotę, a nie tego, obok czego wydrukowane w menu jest zdjęcie, zrozumienie opisów dzieł sztuki w większości zagranicznych muzeów, aplikowanie o lepsze stanowisko pracy. Pomaga zrozumieć, jak kształtowała się kultura i mentalność poszczególnych grup posługujących się tym samym językiem, jak migrowały ludy, jak tworzyły się niesnaski na poziomie przynależności etnicznej. Otwiera drzwi do nowych rzeczywistości, w których istnieje kilkanaście leksemów oznaczających ryż, kolor biały czy rodzaj deszczu. To jak dostęp do generatywnej sztucznej inteligencji, ale łączy się bez internetu, w naszej głowie.
Umówmy się jednak, język polski nie przychodzi raczej na myśl jako pierwszy, kiedy posługujemy się argumentem użyteczności, jednocześnie zajmując wysokie miejsce w rankingu stereotypowo najtrudniejszych języków. Lubimy się tym chwalić podobnie, jak innymi narodowymi przywarami: niezdrowym rozumieniem kultury pracy, ironicznym stosunkiem do potrzeby odpoczywania, obsesyjną potrzebą perfekcjonizmu i nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu. Te dowcipy bawią wśród Polaków, ale i świetnie niosą się w środowiskach międzynarodowych, bo stereotypowy obraz Polaka jest silnie ugruntowany na całym świecie dzięki naszym kilkuwiecznym migracjom. Gdyby jednak odłożyć żarty na bok, okazuje się, że choć turyści doceniają polską gościnność, przyrodę i kulturę, trudno nam to wszystko “sprzedać” swoim.
Zapominamy języka polskiego, komunikując się na co dzień w języku obcym, który z czasem wcale nie staje się mniej obcy, ale sprzyja wyobcowaniu w środowisku polskim w kraju. Spode łba patrzymy na wartości, polityczne zapędy, style życia członków rodziny pozostających w Polsce. Otwarcie krytykujemy polskich berlińczyków wokół siebie, połączenia “typowo polskie” używamy w charakterze pejoratywnym. No i spoko, niech sobie każdy żyje, jak chce. Ale jak nam się to łączy z budowaniem atrakcyjności języka polskiego wśród młodszych przedstawicieli Polonii? Nie wiem. Prosiłam o pomoc w rozumieniu chat GPT – niestety, gdyby miał, rozłożyłby ręce.
Atrakcyjność języka to nie tylko zachęta pod postacią “nie ma rodzajników do wykucia” (cóż, rodzajników może nie mamy, ale mamy trzy koniugacje z różnymi wzorcami odmiany, siedem przypadków i pięć rodzajów), to nie tylko “jest trochę podobny do tego, który już znasz” (czeski, rosyjski, słoweński a włoski, hiszpański, angielski – cóż, nie gramy w najsilniejszej lidze językowej) “a jak się dogadasz z dziadkami” (za pomocą syntezatora mowy, jednego z miliona internetowych tłumaczy a to i tak przy założeniu, że na kontakt obie strony będą miały ochotę), czy “jak sobie poradzisz w obcym kraju”. No właśnie – obcym.
Motywacja do nauki języka polskiego zdaje się być większa u Niemców w średnim wieku niż u dzieci w okresie wczesnoszkolnym. Ci pierwsi zachwyceni polską kuchnią, Polek talentami i wrażliwością, dumnie dołączają do grupy idących pod prąd i zainteresowanych kulturą wschodnich sąsiadów. Ci drudzy – cóż, chowani wśród nas, czego uczą się Polsce i Polakach? Chopin i Skłodowska to dla nich Francuzi, Kochanowski i Mickiewicz – straszne nudy. Czym nasiąkają w zamian? Komentarzami i rozmowami, które słyszą w domu na temat Polski. Manierą, w jaki odnosimy się na co dzień do innych Polaków. Sposobem, w jaki funkcjonujemy w lokalnej społeczności polonijnej. Wieczną wojną polsko-polską, o której słyszą z Polski na odległość, jak i w Berlinie na co dzień. Nic więc dziwnego, że wolą sobie piłkę pokopać, na hiszpański jako obcy pochodzić, na zajęcia z tańca się zapisać. I być tacy jak inni, których szanują i podziwiają, z którymi dzielą te same wartości i zainteresowania, którzy im imponują i z którymi – pstryczek w nasze nosy – chcą się utożsamiać.
Anna Burek