bezpłatne czasopismo polonijne ukazujące się w Niemczech | „KONTAKTY“ | In polnischer Sprache für Deutschland

Felieton czerwiec

Może narażę się na pełne niezadowolenia westchnięcia, niektórzy z Was zamruczą pod poniedziałkowym nosem, że chyba nie wiem, co mówię, inni wyzwą mnie od wariatek, ale jak mamę kocham - za żadne skarby świata nie chciałabym znów być dzieckiem.

I nie chodzi mi tutaj o przebodźcowane dzieciaki współczesnych podstawówek, o maluchy z plecakami wypakowanymi po brzegi podręcznikami, tęczowymi piórnikami, ekierkami, cyrklami i śniadaniówkami z bio marchewką. O zajęcia pozalekcyjne mające jak najszybciej wskazać sześciolatkom drogę do sukcesu towarzyskiego, ośmiolatkom zachować w zdrowym ciele zdrowego ducha i dwunastolatkom wbić do łba podstawy trzech języków, by poszerzyć horyzonty. Nie chodzi o wieczne, a Jasiek może, to czemu ja nie, a Ola ma, a ja nie mam, rodzice Basi wzięli ją do Argentyny a my wiecznie do Dziwnowa, Bartek ma swój pokój a ja mieszkam z bratem.

Nie, nie o to chodzi. Też biegałam z zajęć obowiązkowych na zajęcia pozalekcyjne, po nich miałam korepetycje z angielskiego, a w weekendy naukę pływania. Angielski na szóstkę, wody dalej się boję, więc na dwoje babka wróżyła powodzenie tych dziecięcych przedsięwzięć, nie mi oceniać ich słuszność. Pedagogiem nie jestem, ale mam w domu nauczyciela. I czasem jak podsłucham, o tych przygotowaniach do egzaminów, matur, podstawie programowej i punktacji oceniania, to robi mi się słabo. Mam znajomych, którzy od dawna są rodzicami i włos mi się jeży na głowie, kiedy opowiadają o rozterkach związanych ze zmuszaniem dziecka do gry w piłkę, choć nie lubi, ale przecież bycie team-playerem przyda mu się za dwadzieścia lat w życiu zawodowym. Mieszkam też w dzielnicy, gdzie dzieci nadal włóczą się z kluczami na szyi, a doświadczenie pracy w grupie zbierają na chodniku wraz z cotygodniowym mantem. Czasem reaguję, ale głównie się jednak tych gówniarzy boję. Płakać mi się chce, myśląc, że tego leżącego może nikt nie lubi. I przypominam sobie, że nic w życiu nie stresowało mnie do tej pory bardziej niż bycie dzieckiem.

Szkoła. Smród emaliowanych ścian, kanapki z rozjechanym pomidorem, co rozmoczył żółty ser, wielkie plansze z ręcznie wypisanymi rymowankami ortograficznymi, winylowe płyty z muzyką poważną, którą należy doceniać, choć się jej nic a nic nie rozumie. Szkolne apele w ciasno splecionym warkoczu i bale karnawałowe w przebraniu księżniczki po starszej kuzynce. Wymyślanie przezwisk, porównywanie ocen z pierwszych sprawdzianów, strach przed przewrotem w tył i byciem wybraną jak ostatnia do drużyny w siatkówkę. Cowieczorne odrabiane sterty zadań domowych, codzienne nieprzygotowanie na to, co się wydarzy po przekroczeniu progu krainy wiecznego chaosu. A straszyli, że potem będzie jeszcze gorzej.

Podwórko. Mała miejscowość bez Orlika czy placu zabaw. Osób niepełnoletnich było nas może trzydzieści sztuk. Ci, którzy wyjechali na studia, wracali jako dorośli i rodzili dzieci z partnerami z sąsiednich ulic. Szwendaliśmy się grupami po polach i lasach, robiąc głupoty o idiotyzmie uśrednionym dla przedziału wiekowego od siedmiu do osiemnastu lat. Ktoś powie, że to przecież mała ojczyzna, bezpieczna przestrzeń, lokalna społeczność, dzieciństwo-marzenie. A Tobiasz, który pomógł mi pierwszego dnia czwartej klasy wyciągnąć rower z rowu, miał już pryszcze i dziewczynę z dużym biustem, kiedy ja dopiero uczyłam się o rozmnażaniu roślin nagonasiennych. Łukasz przekonał mnie w gimnazjum, że palenie źdźbeł żyta to modne palenie trawy, a Andrzej tak mi pomagał w matematyce, że do dziś równania na krzyż muszę rozpisywać na kartce. Wiecznie się rumieniłam, wiecznie przed kimś chowałam, miałam krótsze nogi niż Martina, więcej piegów niż Michaela i gorszy plecak od Sabiny. Innych dziewczyn w moim wieku nie znałam, bałam się, że w życiu wybierać będę tylko z tego, co znam. Nikt tam wtedy przed nami nie miał szczególnie lepiej.

Dom. Gotowany kalafior, kanapka z pomidorem i białą cebulą, wątróbka z gotowanymi ziemniakami. Kąpiel zawsze o osiemnastej, obowiązkowa wieczorynka i do spania. Nie wymyślaj, nie marudź, nie obchodzą nas, jak mają inne dzieci. Z czasem nie lepiej. Powrót do domu ostatnim autobusem o 22:00, który odjeżdżał z przystanku pod miejskim więzieniem dokładnie wtedy, kiedy ochroniarz w lokalnym klubie przymykał na pięć minut oko na podrobione legitymacje. Dom to nie hotel, obyś miała takie dzieci, jak ty sama, mąż cię pokory nauczy, pomyśl o swojej przyszłości. Jaka byłam strasznie pokrzywdzona! A to ponoć wszystko dla mojego dobra, byle bym nie zmarnowała sobie życia.

Całe dzieciństwo bałam się dorosłości. Dorośli wokół chodzili struci i skwaszeni, jakby z zazdrości, przestrzegając nas-niepełnoletnich przed szeregiem tajemniczych sytuacji z kategorii: “jeszczezobaczysz”, “jakdorosniesztozrozumiesz”, “cieszsiepokimozesz”. Straszono mnie ze wszystkich stron pułapkami młodzieńczości, konsekwencjami jednego potknięcia, rezultatami rzutującymi na całe życie. Nikt mi nigdy nie powiedział, że dorosłość może być super. Że nikt nie mówi ci, co jeść na śniadanie, nie wydziela kieszonkowego, nie zmusza do urodzin u ciotki. Możesz jeść lody przed obiadem i olać zajęcia sportowe na rzecz ceramiki czy nauki haftowania. Na zakupach możesz ostentacyjnie mijać półki z kalafiorem* lub zarywać weekendową nockę, by poczytać do rana**. Możesz samodzielnie i bez wiecznej superwizji podjąć wszystkie złe decyzje, bez trzymania na rękę skoczyć na głębokie wody i bez rodzinnego ubezpieczenia nabić sobie guza na czole, potykając się o własne ambicje. I tyle. Otrzepać kolana i iść dalej. Dzień po dniu w kierunku, przed którym nikt cię nie ostrzegał, bo jest tylko twój. Jeszcze zobaczysz, jaki to “fun”.

kalafior zawiera ważne witaminy z grupy A, E, B i K, jest źródłem sodu, potasu wapnia i magnezu. Ale jak nie chcecie, to nie jedzcie, ale po osiemnastce robicie to już na własną odpowiedzialność.

** lekarze zalecają co najmniej osiem godzin snu na dobę, w powtarzalnym cyklu dobowym. Niedobór snu może prowadzić do pogorszenia sprawności intelektualnej, zaburzenia pamięci, nadciśnienia tętniczego i innych chorób. Więc jasne, róbcie, co uważacie, ale żeby później nie było marudzenia i biadolenia.

Anna Burek

Udostępnij post:

Interesujące artykuły

Pomnik pamięci i niezgody 

„Koło tego miejsca nie można przejść obojętnie” – mówi ambasador Jan Tombiński. „Kamień dla Polaków to obraza” – uważa Klaudyna Droske. Dla jednych prowizoryczny pomnik polskich ofiar II wojny światowej, który stanął w centrum Berlina, przed Reichstagiem, to pierwszy krok godnego upamiętnienia ofiar hitlerowskich zbrodni, dla innych – kpina z ofiar.

Czytaj więcej

„Chcę być Niemcem wszystkich Polaków”

Vincent Helbig, młody niemiecki policjant, swoją przygodę z Polską rozpoczął od podróży śladami swoich dziadków. Potem dojrzewała jego miłość – do pewnej Polki i do Polski. Dziś mieszka w Krakowie, ma polską rodzinę, perfekcyjnie mówi po polsku, jest popularnym instagramerem i autorem książki „Wasz Niemiec. Jak pokochałem Polskę”. O swojej miłości i misji poprawy stosunków polsko-niemieckich opowiada w COSMO po polsku Maciejowi Wiśniewskiemu.

Czytaj więcej
Najnowsze wydanie - czerwiec 2025