Dziadkowie moich bingli, czyli moich dwujęzycznych dzieci, walczyli ze sobą najprawdopodobniej gdzieś we Włoszech. Tego już się nigdy nie dowiemy.
Gdy jakieś 10 lat temu siedziałam w berlińskiej szkolnej ławce z ludźmi z całego świata i uczyłam się intensywnie języka niemieckiego, traf chciał, że jeden z nauczycieli interesował się historią i gdy omawialiśmy tekst o drugiej wojnie światowej, zapytał klasę dorosłych ludzi o datę jej rozpoczęcia. Zamiast lasu rąk, w górze pojawiła się jedna – moja. Z dumą prymuski odparłam, że 1 września 1939 roku, na co nauczyciel przytomnie zareagował: „No tak, tylko Natalia to wie. Bo ona proszę Państwa jest z Polski”. To komplement czy obelga? Jak zareagować? Gdzie zwiewać? Rozejrzałam się po klasie: hindusi, wietnamczycy, kilka osób z Ameryki Południowej, z Afganistanu i Turcji – skrajna konsternacja. Może w ogóle nie wiedzą, co to za wojna? Ich ta historia nie dotyczyła, nie mają takich bagaży doświadczeń, może nie tego uczyli się w swoich szkołach, a w ich domach w ogóle się o tym nie mówiło? A co ja wiem o historii Argentyny czy Brazylii? Perspektywa historyczna, system edukacji i pewna wrażliwość – jak bardzo różnią się w zależności od naszego pochodzenia i wspomnień naszych przodków? Głębiej i szybciej zrozumie to ten, kto wyemigrował.
Dobrze, ale wróćmy do drugiej wojny światowej. Mija 80 lat od jej zakończenia i przyznam, że inaczej wyobrażałam sobie ten jubileusz. Oczywiście, z całym szacunkiem dla wszystkich polsko-niemieckich stowarzyszeń, instytucji, fundacji i inicjatyw, które wspierałam i wspierać będę! Robicie świetną robotę! Ale czy naprawdę, 80 lat po zakończeniu wojny, symbolem tego czasu mają być kontrole graniczne między Polską a Niemcami? Zatruta i wyniszczona Odra, którą nikt się nie zajmuje? Ksiądz, który w homilii na Jasnej Górze w lipcu 2025 powtarza za Wacławem Potockim z XVIII wieku: „Jak świat światem, Niemiec nie będzie nigdy Polakowi bratem?” A może PKP i Deutsche Bahn, które najwyraźniej nie potrafią się ze sobą porozumieć, co za tym idzie jakość usług przewoźników jest coraz gorsza? Z Berlina do Szczecina podróż trwa coraz dłużej, że o Warszawie i Krakowie nie wspomnę, bo to już w ogóle za górami, za lasami, za dolinami…
Patrzę na te moje dzieciaki, które tak jak rówieśnicy z Polski, maszerują dzielnie do niemieckiej szkoły i myślę sobie, że cała przyszłość Polski i Niemiec w ich rękach proszę Państwa, tak, tak, w tych dzieciakach wychowywanych w narracji polskiej i niemieckiej, z podwójną wrażliwością na stereotypy i obelgi, z dwoma jakże innymi językami, różnymi mentalnościami i doświadczeniami.
Jak ich wychować, by żyli w toleracji i mogli się odnaleźć zarówno w polskiej jak i w niemieckiej bańce? Co robić, by wiedzieli jak się zachować i z czego być dumnym? Jak i czego ich uczyć? Jak opowiadać o polsko-niemieckiej historii, by potrafili wyciągnąć z niej wnioski, pozostali uważni, ale i tolerancyjni?
Mój syn jest wciąż na tym etapie (i oby mu to zostało), że Polska jest cool, a wakacje w niej to nie tylko okazja do pożerania hektolitrów rosołu i kilogramów malin, ale przede wszystkim do poznawania rówieśników. „Mamo, czy oni nie będą się ze mnie śmiać, że nie umiem mówić po polsku tak dobrze jak oni?” pyta zmartwiony, choć już wypatrzył sobie potencjalnych „nowych przyjaciół” w holu hotelu. Kręcę przecząco głową, leci do nich, już rozmawiają. Oddycham z ulgą. Po kilku godzinach biegnie zapłakany. „Mamo, musisz z nimi porozmawiać. Oni mówią, że jestem Hitlerem!” Czyli tyle w temacie wychowywania w dwóch kulturach i językach, robię się czerwona, mam ochotę gówniarzom powykręcać nogi i ręce, a najbardziej języki. Syn rozpacza, ja matka-lwica rozglądam się za rodzicami tamtych, choć przeżywam wewnętrzne katusze, bo jednak dzieci powinny wyjaśniać spory między sobą. Ale ten Hitler to już za wiele i jesteśmy w Polsce i ja z Polski i czuję się odpowiedzialna za te wszystkie traumy, te stereotypy o Polakach złodziejach i Niemcach najeźdźcach i choć przecież nie powinnam… widzę ojca chłopaka od ksywy „Hitler”. W moim wieku. Twarz normalna. Reszta ciała również. Ale czy on lubi Niemców? Czy głosuje na Konfederację? Jak się zachować, co powiedzieć? Serce wali, jakbym popełniła jakieś przestępstwo, a nie starała się wykazać odwagą cywilną i zawalczyć o dobre relacje polsko-niemieckie w inny sposób niż składanie symbolicznych kwiatów na symbolicznych grobach. Facet patrzy na mnie, opowiadam, że Hitler, że 80 lat minęło, że to dzieci, że wrażliwość społeczna, że walka ze stereotypami i dwujęzyczność… A on robi się czerwony na twarzy, nozdrza zaczynają mu się trząść. „Ja panią bardzo przepraszam” mówi: „Moja żona jest tłumaczką przysięgłą z języka niemieckiego, my uwielbiamy Niemców i jeździmy tam często na wakacje, nie wiem, co synowi odbiło, porozmawiam z nim, jeszcze raz bardzo Panią przepraszam.” Myślę, że obojgu nam zrobiło się głupio. Dzieci jak to dzieci, po 10 minutach zaczęły się bawić dalej, a ja często myślę o tym zajściu.
Jaki jest morał tej historii? Że to od nas zależy, czy nasze dzieci będą za kilka, kilnanaście lat klnąć w pochodach antyimigranckich, z zasłoniętymi twarzami, alkoholem we krwi i rasistowską pieśnią na ustach. Obojętnie, czy w Polsce, czy w Niemczech. To my z nimi rozmawiamy, my ich wychowujemy, a nie przewodniczący populistycznych partii, czat GPT, czy kolega z podwórka. To dzięki nam będą otwarci i tolerancyjni i z dumą będą opowiadać o swoim podwójnym pochodzeniu. Pomogą nam w tym dobrzy, wrażliwi nauczyciele (a znam takich i bardzo serdecznie ich pozdrawiam!), polsko-niemieckie szkoły, pedagodzy, stowarzyszenia zaangażowane w swoją pracę. I to im życzę wszystkiego dobrego w nowym roku szkolnym. Bądźcie uważni i uczcie wrażliwości. Tej polsko-niemieckiej, łączącej, ponad podziałami z zachowaniem faktów.
Nie byłabym sobą, gdybym nie poleciła Wam w tym temacie kilku książek. Oto i one: „Jak wychować nazistę” Gregora Ziemera (tłum. Anna Dorota Kamińska), a dla czytających po niemiecku: „Mama, lern bitte Deutsch” Tahsinma Durguna, czy „Migrantenmutti” Eliny Penner.
Natalia Prüfer